Tak mało wiemy… o życiu, o życiu innych, o tym, co przeżywają… O tym, że gdy mówią „jest ok” to wcale nie jest, albo nie do końca. O tym jak często powracają momenty niepewności, smutku, które czasem pojawiają się znikąd. A za nimi strata. Strata kogoś bliskiego, mniej lub bardziej, z którym spędziliśmy mniej lub więcej czasu, ale który w ten czy w inny sposób zaistniał w naszym życiu. I jak wytłumaczyć komuś, kto tego nie przeżył, dlaczego czasem łzy same napływają do oczu, dlaczego rzeczy, teoretycznie bez żadnego powodu wywołują bezbrzeżny smutek…
Czasem mam wrażenie, że tak rzadko rozmawiamy o naszych uczuciach, ale nie tylko o tych wyselekcjonowanych, przebranych, ale też o tych cieniach, które nas śledzą i nie chcą opuścić. Które mimo, że tylko przemykają raz na jakiś czas, sprawiają, że jedyną rzeczą na którą mamy ochotę, to zaszyć się pod ciepłą kołdrą. Jak zacząć o tym rozmawiać, jeśli przed samymi sobą nie chcemy przyznać skąd to i dlaczego…
Dlaczego tak często, gdy przychodzi ten moment, gdy chcielibyśmy się zagłębić w tej żałobie (dosłownej lub przenośnej) okazuje się ,że jest tysiąc rzeczy, które czekają aż się za nie zabierzemy, które przesłaniają nam nas samych, powodują dziwne wyrzuty sumienia, gdy chcemy się na chwilę zatrzymać ? A potem, trochę przez przypadek, natrafiamy na czyjeś wspomnienie, zwierzenie, i znowu to odżywa, pojawia się współczucie dla tej osoby, otwiera nam nową perspektywę, pokazuje niewyobrażalne, a jednocześnie odzywa się nasz smutek, który też domaga się uwagi i krzyczy by go zauważyć…
I nawet jeśli wspólny jest tylko jeden niewielki mianownik, powoduje, że wracamy, że boli znowu, że chcemy się na chwilę zatrzymać i wypłakać to, co nas boli.
Dajmy sobie trochę czasu na wysłuchanie. Siebie i innych…
Czasem mam wrażenie, że tak rzadko rozmawiamy o naszych uczuciach, ale nie tylko o tych wyselekcjonowanych, przebranych, ale też o tych cieniach, które nas śledzą i nie chcą opuścić. Które mimo, że tylko przemykają raz na jakiś czas, sprawiają, że jedyną rzeczą na którą mamy ochotę, to zaszyć się pod ciepłą kołdrą. Jak zacząć o tym rozmawiać, jeśli przed samymi sobą nie chcemy przyznać skąd to i dlaczego…
Dlaczego tak często, gdy przychodzi ten moment, gdy chcielibyśmy się zagłębić w tej żałobie (dosłownej lub przenośnej) okazuje się ,że jest tysiąc rzeczy, które czekają aż się za nie zabierzemy, które przesłaniają nam nas samych, powodują dziwne wyrzuty sumienia, gdy chcemy się na chwilę zatrzymać ? A potem, trochę przez przypadek, natrafiamy na czyjeś wspomnienie, zwierzenie, i znowu to odżywa, pojawia się współczucie dla tej osoby, otwiera nam nową perspektywę, pokazuje niewyobrażalne, a jednocześnie odzywa się nasz smutek, który też domaga się uwagi i krzyczy by go zauważyć…
I nawet jeśli wspólny jest tylko jeden niewielki mianownik, powoduje, że wracamy, że boli znowu, że chcemy się na chwilę zatrzymać i wypłakać to, co nas boli.
Dajmy sobie trochę czasu na wysłuchanie. Siebie i innych…